Archiwa blogu

Jest dobrze, ale szału nie ma

Cieszymy się, bo Wisła przeszła pół-amatorskie Skonto i zrobiła tym samym krok w przód. Prawa do radości nikt nam odebrać nie może, ale warto zastanowić się nad jej zasadnością. Nie ma co owijać w bawełnę. Łotysze byli słabi. Bardzo słabi. I to, że przez pierwsze kilkadziesiąt minut nie udało się sforsować ich słomianej defensywy powinno dać do myślenia przed kolejną rundą. Tym bardziej, że już za niecały tydzień czeka ich walka z przeciwnikiem o wiele solidniejszym.

Na wyobraźnie Polaków silnie oddziałuje nazwisko Svetoslav Todorov. W sumie słusznie, bo to ich zdecydowanie najbardziej doświadczony zawodnik. Mimo wszystko najlepsze lata ma już za sobą. Przez cały sezon zdobył tylko siedem bramek. Więcej na swoim koncie w barwach Lokomotivu Sofia uzbierał przez pół roku Tsvetan Genkov. Grzechem byłoby nie wspomnieć, że najlepszym strzelcem w ubiegłym sezonie był niejaki Doka Madureira. Gość, którego nazwisko, zupełnie jak u Ediego Andradiny, pochodzi od miejsca urodzenia, walnął dwanaście bramek, zgarnął tytuł najlepszego piłkarza ligi i zwiał. Zapracował sobie na transfer i został nowym kolegą Marcina Kusia. Za dwa miliony euro trafił do tureckiego İstanbul BB.

Wielkich armat w Łoweczu nie uświadczysz. Za to mistrzostwem jest ich defensywa. Przez cały sezon stracili tylko trzynaście bramek. Przegrali jedno spotkanie. Nawet jakby miało to miejsce lidze regionalnej Madagaskaru, to i tak robi wrażenie. Dla prostego porównania powiem, że Skonto na półmetku trwającego na Łotwie sezonu już dało sobie strzelić dwanaście goli. Trzeba podkreślić – w o wiele słabszej lidze.

A Wisła? Łotyszy potraktowała bardzo delikatnie. Pierwsza połowa była bezproduktywna, podobnie jak cały mecz w Rydze. Ostatecznie zwyciężyły indywidualności. Nie drużyna, tylko pojedynczy piłkarze. Słówko na temat Meliksona. Widać, że chłopak jest liderem pełną gębą. Ma nieprzeciętne walory techniczne i ogromne możliwości. Trochę nudne staje się jednak patrzenie na jeden i ten sam, w kółko powtarzający się schemat. Atak ze skrzydła i zejście do środka. Wygląda na inteligentnego człowieka. W następnych meczach niech użyje wyobraźni, której w poprzedniej rundzie na ogół mu nie brakowało.

Polacy, bierzcie przykład z Milanu!

Czy aby zdobyć mistrzostwo Włoch potrzeba było wiele? I tak, i nie. Kluczem okazały się zainwestowane w odpowiedni sposób pieniądze. Proste, nieprawdaż? Kiedy popatrzymy na naszą ligę, możemy jednak dojść do wniosku, że niektórym logiczne myślenie przychodzi z umiarkowaną lekkością.

Przecież wystarczy tylko stosować się do kilku banalnych, na pierwszy rzut oka zasad. Nie można sprowadzać graczy, których nie chcą nigdzie indziej. Szansa, że taki jeden z drugim okaże się wzmocnieniem jest iluzoryczna. Przez kasy polskich klubów przewijają się pokaźne kwoty. Czy w to wierzycie, czy też nie – na grę w naszej lidze decydują się piłkarze coraz wyższej jakości. Infrastruktury może pozazdrościć nam niejeden kraj, z którym piłkarsko mierzyć nie będziemy się mogli prawdopodobnie nigdy. Za rok odbędzie się u nas Euro. Mało? Nijak nie potrafimy spożytkować swoich atutów.

Nie do końca przemyślane transfery z łapanki. Absolutnie eksperymentalne, loteryjne. Taką politykę transferową mogą obrać kluby biedniejsze. Fakt. Pięknie oglądać trafiony zakup za kilkadziesiąt tysięcy euro, mijającego jak tyczki tych wartych miliony. Takie bajki rzadko jednak znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ktoś, kto ma pieniądze, powinien inwestować je z głową. Tak jak robi, lub robił to w ostatnich latach poznański Lech. Jak już kiedyś pisałem, podobną drogą podąża Wisła. Spore pieniądze wydane na piłkarzy, którzy znani są nie tylko w swoich plemiennych wioskach. Perspektywiczny, ambitny szkoleniowiec na ławce, a za biurkiem mający łeb na karku dyrektor sportowy i mistrzostwo zostało wywalczone dosyć gładko, pomimo wyraźnych wpadek. Po rundzie jesiennej chyba niewielu by na to postawiło. Ktoś powie – bo nie było konkurencji, bo Jaga odpuściła. No właśnie. Jaga odpuściła, a Wisła nie i dlatego będzie mistrzem.

W Milanie nie zadowalano się ochłapami, tak jak zrobili to przykładowo w Juventusie. Była to jednak operacja skazana na sukces. Robinho, Ibrahimović, Cassano… mało? Na deser młody, niezwykle ambitny Boateng. Jedyny problem mógł pojawić się w szatni, gdzie niepokorne gwiazdy siadają niebezpiecznie blisko siebie. Na szczęście z okiełznaniem charakternych podopiecznych poradził sobie niepozorny Massimiliano Allegri. I pomyśleć, że jeszcze trzy sezony temu trenował trzecioligowe Sassuolo.

Apel do panów prezesów polskich klubów. Mniej gwiazdorów youtube, więcej uznanych nazwisk. Często znacznie lepszy jest reprezentant Litwy czy Armenii, niż Brazylijczyk czy Portugalczyk czwartego przesiewu z wolnego transferu. Narodowość ładnie wygląda w metryce, ale tutaj chodzi przecież o umiejętności. Warto podpatrzeć Milan i, oczywiście z zachowaniem niezbędnych proporcji, podchwycić ich styl robienia zakupów. Sukces gwarantowany.

Wisły myślowa tendencja wzrostowa

Za oknami głęboka zima, a faksy w siedzibach polskich klubów rozgrzane do czerwoności. Jak zawsze znaleźli się tacy prezesi, którzy podsuwali do parafowania umowę wszystkiemu co się rusza. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na Wisłę, która wzmocniła się, jak na polskie warunki, nieprzyzwoicie udanie.

Po letniej kampanii transferowej wszyscy krakowski klub gnoili równo, nawet ja. Należało się im. Nawet w owianej amatorstwem polskiej lidze każdy wie, że wysprzedanie całej solidnej obrony to nieuzasadnione szaleństwo. Ci, którzy mieli być godnymi następcami, w większości okazali się nieopierzonymi piłkarzynami. Na nierównych polskich boiskach czuli się tak, jak czułby się Krzysiu Król w pierwszej jedenastce Realu.

Jesienną amatorkę Wiślacy zakończyli w czołówce tylko dlatego, że tak naprawdę było tam miejsce dla każdego, kto umiał w miarę prosto kopnąć piłkę i strzelić do pustej bramki z dwóch metrów. Na tle szarzyzny wyróżniał się Brożek i chyba uznano go za zbyt dobrego, błyskawicznie opylając nad Bosfor. Wszystko to wyglądało jeszcze nędzniej niż jesienią, a wydawało się, że bardziej spieprzyć się już nie da. Całe szczęście, że transferowa karuzela dopiero się rozkręcała. Wisła ma wreszcie na stołkach ludzi, którzy znają się na futbolu. W końcu transfery wyglądały na dokładnie przemyślane ruchy, co powolutku wpajają sobie nasi ligowi oligarchowie.

Sukcesem jest już to, że informacji o sprowadzonych piłkarzach nie trzeba szukać na pisanych cyrylicą forach internetowych, co wcale nie należy do rzadkości. Wisła sprowadziła nowego, solidnego piłkarza na każdą pozycję. Ograny w lidze rosyjskiej i reprezentacji Estonii Pareiko, znający smak mistrzostwa Holandii Jaliens, solidny Genkov, czy Melikson naprawdę robią dobre wrażenie. Szczęka nie opada, ale wreszcie świta jakaś transferowa myśl i pomysł na właściwe wydanie pieniędzy. Nareszcie nie są to Brazylijczycy trzeciego sortu, czy reprezentanci krajów z drugiej setki rankingu FIFA. Piłkarze nie wybitni, ale solidni i ograni w lepszych ligach niż nasza. To chyba najwyższa klasa, na jaką w chwili obecnej może pozwolić sobie polski klub. Lech praktykuje podobne sposoby od kilku sezonów i widać tego efekty na europejskiej arenie.

Jak widać na wyżej załączonym obrazku pan Cupiał w końcu przyszedł po rozum do głowy i poszerzył pole manewrowe ludziom bardziej obeznanym od siebie. Oby w ślady Lecha i Wisły poszła Legia. Być może transfer solidnego Hubnika jest zapowiedzią czegoś lepszego.

Starcie podupadłych gigantów

Tak Wisła jak i Legia od początku rozgrywek nie spełniają oczekiwań ani kibiców, ani tym bardziej prezesów. Spotkanie między tymi klubami ma jednak znaczenie szczególne, jakby wyjęte z rzeczywistości i bardzo daleko odbiegające od samego sportu. Na czas tak szlagierowych pojedynków w głowach kibiców zapala się czerwona lampka rywalizacji i dotychczasowe wyniki zostają tymczasowo wycięte z pamięci.

To prawda, tegoroczne derby będą miały nieco inny wymiar niż w ostatnich latach. Wisła i Legia przeważnie znajdowały się przynajmniej w pierwszej piątce i utrzymywały bliski kontakt ze ścisłą czołówką. Ten sezon jest w ogóle jakiś dziwny, ale nietypowość bez wątpienia dodaje pewnego kolorytu naszym nieco poszarzałym i wyrzuconym poza margines przez wielu sympatyków piłki nożnej rozgrywkom.

Wydaje się, że Wisła najgorsze ma już za sobą. Bardzo podoba mi się postawa Roberta Maaskanta. Nie ukrywam, że od samego początku jestem zagorzałym zwolennikiem jego osoby. Dlaczego? Bo powoli, ale stanowczo i konsekwentnie wprowadza do Wisły swoją (notabene zachodnią) myśl szkoleniową. W jednym z wywiadów na wstępie przygody z „Białą Gwiazdą” powiedział, że do przejęcia klubu Bogusława Cupiała wystarczyła mu jego nazwa. Na pewno nie spodziewał się, że czeka go tutaj taki ogrom pracy. O ile w ofensywie potencjał ma zadowalający, o tyle obrona to zlepek jeszcze niedoświadczonych, ponoć utalentowanych piłkarzy. Do tego dochodzi kontuzja Klebera, jedynego obok Osmana Chaveza stopera prezentującego międzynarodowy poziom. Jak pokazują wyniki, czas grał na korzyść Maaskanta. Wisła gra znacznie lepiej niż na początku sezonu i kibice w końcu mają powody do uśmiechu.

Z kolei Legia to bardzo specyficzny zespół. W mojej opinii jest to zbieranina piłkarzy o całkiem przyzwoitych umiejętnościach. Na to żeby warszawski przekładaniec zaczął tworzyć kolektyw potrzeba było czasu. Wypalili na moich oczach, w meczu z Koroną Kielce. Następnie z trudem, ale zwyciężyli Górnika Zabrze, a przed tygodniem stłamsili świetną Jagiellonię Białystok. Wydaje się, że kryzys został daleko w tyle i potwierdza to ligowa pozycja „Wojskowych” – trzecie miejsce i minimalna strata do lidera. A jeszcze miesiąc temu tułali się w środkowej części tabeli, męcząc punkty jakby do sezonu przystępowali jako beniaminek.

Reasumując, obie drużyny przed sezonem, jak zwykle, były stawiane w gronie faworytów o mistrzostwo. Boisko nieco zweryfikowało przypuszczenia, jednak sukcesywnie wszystko zaczyna powracać do normy. Wisła gra lepiej, Legia również prezentuje się ostatnio na prawdę imponująco. Trudno typować zwycięzcę, bo jak wiemy, takie mecze to przeprowadzka w inny wymiar. Dotychczasowa forma, a tym bardziej pozycja w tabeli zostają odstawione na bok. Wygra ten, kto włoży w grę więcej serca. I Zapominając o premiach, sprawach totalnie przyziemnych zagra po to, aby zwyciężyć.